niedziela, 3 lipca 2016

Aktywnie: półmaraton w Kraśniku, święto roweru w Lubartowie


Z tygodniowym opóźnieniem (wakacje, a co!) śpieszymy donieść o jednym z najaktywniejszych dni w życiu Zuzi! Najpierw było dopingowanie mamy (w przyczepce rowerowej a jakże!) i ruchomy punkt polewania wodą na I Półmaratonie Ułanów w Kraśniku...


 Upał był niesamowity, my jechaliśmy z półmaratonem pierwsze i ostatnie 6 km, łącznie ok.12 km. Na 6 km zrobiliśmy punkt lania wodą biegaczy, co podobało się zarówno biegającym, okolicznym "aborygenom" dostarczającym wodę, jak i oczywiście Zuzi.Najważniejsze, że pomogliśmy mamie! :D Na miejscu dla biegaczy był oczywiście posiłek regeneracyjny (pyszny makaron), prysznice i basen - na którym nie mogliśmy zostać... bo to nie koniec tego dnia!
Podsumowując trasę półmaratonu trzeba przyznać, że malownicze okolice, ale porównując infrastrukturę rowerową ze świdnicką - nasze rodzinne miasto wychodzi na duuuuży plus! Głównym mankamentem poza generalnie skromną ilością ścieżek rowerowych, jest ich deniwelacja. Chodzi mi o bardzo częste obniżenia związane z wjazdami na posesje... Jadąc samym rowerem - a niech tam... jadąc z dzieckiem - katorga..., na szczęście wyścig biegaczy był "zamkniętym dla ruchu pojazdów silnikowych",           a więc i Zuzia pomknęła po szosie, zamiast po rowerowej sinusoidzie.

Jak napisałem to nie koniec wojaży tego dnia, bo kiedy my "jechaliśmy" w półmaratonie, w Lubartowie trwało już Święto Roweru. I muszę przyznać, że to święto przez duże Ś. Zanim jednak dołączyliśmy do 13 tysięcy rowerzystów odwiedzających tego dnia Lubartów udaliśmy się na posiłek. Niech nie będzie tajemnicą, że chcieliśmy zjeść w lokalu "znanym" z pewnego programu telewizyjnego, w którym jedna pani, co widać że lubi zjeść obraża innych i tłucze talerze... Ale w lokalu pełno! My musimy jeszcze zdążyć przejechać jedną z 6 tras przygotowanych przez organizatorów, a robi się powoli późno! Praktycznie po drugiej stronie ulicy znajdujemy knajpkę Włoska Robota. Powiem szczerze, że odwiedziny w tej knajpce trzeba uznać za trzeci sukces tego dnia ;) Po prostu poezja! Świetna obsługa, piękny lokal z duuużym wyborem miejsca (my schroniliśmy się przed upałem w ceglanej "przestrzeni ni to otwartej ni to zamkniętej", bo tam był cień i tam był mecz na tv ;) i duuużym wyborem w menu. Zdecydowaliśmy się na pizzę i na ... tu nie będzie tajemnicy: kaszkę dla Zuzi (oczywiście przywieziona przez nas). Nie wiem jak kaszka, ale pizza była naprawdę wyśmienita. Do tego popita orzeźwiającą lemoniadą, a wszystko to w naprawdę przystępnych cenach. To miejsce już na stałe trafi do naszego repertuaru miejsc gdzie warto zjeść.

 Poza tym na miejscu ucinamy przyjemną pogawędkę ze spotkanymi rowerzystami ze stolicy naszego województwa. No cóż pora robi się późna... Zuziu trzeba jechać w trasę. Nieświadomi jeszcze tego co się za chwilę stanie (choć ostrzegała nas pani rowerzystka na parkingu) ruszamy w najkrótszą
z tras: do Kozłówki. Oczywiście Kozłówkę z jej XVIII-wiecznym zespołem pałacowym (dziś Muzeum Zamojskich) odwiedzić można o każdej porze roku, jest tam naprawdę przepięknie, a do tego obok położone jedne z największych i najbardziej przystosowanych do rowerowej formy turystyki lasów na Lubelszczyźnie! My jednak musimy się baaardzo śpieszyć! Nadciąga burza! Owszem jest jeszcze trochę czasu do burzy, ale kiedy podbijamy pieczątki na punkcie kontrolnym (gdzie mieliśmy odpocząć) zrywa się silny wiatr, a do samochodu jeszcze ok. 8 km! Z odpoczynku zatem nici, a my wśród niezliczonej ilości rowerów zmierzamy z powrotem do Lubartowa. Mijaliśmy po drodze mnóstwo osób z dziećmi, to cudowny widok! Dzieci jeździły na swoich rowerkach, w fotelikach,
a także czasem w przyczepkach - tak jak Zuzia!

Kiedy dojechaliśmy do punktu kontrolnego w pobliżu mety już zaczynało kropić i coraz silniej wiać! Jednak czuwał nad nami Ten, który wichrem i deszczem włada! Dojeżdżamy szczęśliwie! Pakujemy rowery na dach i ... zaczyna się megaulewa! Jacy jesteśmy szczęśliwi, że modlitwy podczas drogi powrotnej przyniosły skutek ;) Zuzia była dzielna (bo już trochę popłakiwała) i nie zmoczyła nas ulewa! Oczywiście wozimy ze sobą ekwipunek przeciwdeszczowy, ale tym razem to prawdziwa opieka z góry, że nie musieliśmy go użyć! Zostaliśmy jeszcze na losowanie nagród po ulewie (trwało to wszystko zdecydowanie zbyt długo nie wnikając w szczegóły) i pora do domu...
Podsumowując dzień wyczerpujący, a Zuzia coraz dzielniejsza! Mimo upału - wszystko było super, co Zuzia poświadczyła swoim zachowaniem. Teraz już można jechać wszędzie! :) A gdzie jest to "wszędzie" - o tym następnym razem...

2 komentarze: