wtorek, 19 lipca 2016

Jaskinie, Ostańce... - Pokazać córze zamki na Jurze!

Wakacyjnych wojaży ciąg dalszy! I choć pogoda delikatnie mówiąc nie rozpieszcza to udało nam się pomiędzy tym jak pada,
a tym jak leje ... pobić rekord odległości przebytej z Zuzią w przyczepce. A dodatkowo pokonywać niemałe przewyższenia. Ale po kolei...



Udało się wyrwać na kilka dni z domu. Wybór padł na Jurę Krakowsko - Częstochowską, w zasadzie na jej serce - na szlak Orlich Gniazd, który nazwę wziął od licznych ruin zamków pośród wapiennych ostańców - dla mnie osobiście ścisła czołówka Polski jeśli chodzi o atrakcyjność turystyczną! Każdemu polecam! Ze względu na zaplanowane już wcześniej przeżycia duchowe, a także pogodę "dwa na dziesięć" na rower udaje nam się wygospodarować raptem kilka godzin! Ale za to jak z tego skorzystaliśmy! Ruszamy z noclegu w Łutowcu - piękna, malownicza wioska znana niektórym z jakiś konwent fantasy (https://www.youtube.com/watch?v=3BcMR3sdF2k). Kiedyś już tam byliśmy i widzieliśmy poprzebieranych za jakiś Harrych Potterów i innych magów dorosłych ludzi. Dla nas baaardzo dziwne, ale chyba i ciekawe... teraz trafiliśmy na jakąś wstępną fazę tego zjazdu fantasy... a nocowaliśmy mniej więcej 50 metrów od centrum tego czegoś...Dobra już... przestało padać, ruszamy... piękną ścieżką rowerową po 3 km docieramy do pierwszego cudeńka: ruiny zamku w Mirowie! 
zamek w Mirowie
Tu właśnie kręcono wiele różnych filmów, tata Zuzi najbardziej zapamiętał "Przyjaciele wesołego diabła", z niezapomnianym: "ja kudłaty durnowaty reperuję stare graty" :) Gdyby ktoś chciał można tu i zjeść i zrobić jakieś zakupy... za dwa kilometry meldujemy się w Bobolicach, gdzie znajduje się zrekonstruowany zamek, do którego jest biletowany wstęp i mimo sporej ceny chyba jednak warto! My byliśmy dwa lata temu, teraz nie powtarzamy, bo Zuzia umówmy się i tak niewiele zapamięta ;) Można tam też smacznie zjeść, no ale my dopiero wyruszyliśmy! Dalej jedziemy asfaltówką, mimo iż szlak skręca... dojeżdżamy "naokoło" do siedziby gminy Niegowa.
Zamek w Bobolicach
Szczerze mówiąc powoli żołądki nam przypominają, która godzina, ale w tej miejscowości nie funkcjonują obiekty gastronomiczne :/ Jedna jakaś budka na kółkach, ale zamknięta... na przeciwko można za to odpocząć i posilić się słodyczami ze spożywczego... Dalej ruszamy pod górkę pod kościół pw. św. Mikołaja, który w prezencie przynosi nam... kolejny elegancki zjazd do miejscowości Moczydło, dalej przez Trzebniów jedziemy kilka kilometrów (ścieżka rowerowa w prawo!!!) do Ostrężnika. Trasa piękna, malownicza, jak kraina miodem i mlekiem płynąca z najpiękniejszych książkowych, baśniowych ilustracji. W Ostrężniku zjemy obiad. Dawniej była tu knajpa, stoły na dworze, ryby i piwo, zapiekanki i hot-dogi. Dziś: restauracja Dworek. Wystrój inny, elegancki, ceny też i tylko jadło... zależy co... Ojciec Zuzi zamówił pierś kurczaka zawijaną w boczku, to ledwo dało się zjeść... Mama Zuzi pstrąga w migdałach wychwalała... Z jakością jak widać różnie, ale cenowo to wyższa półka niż przeciętna... choć trzeba przyznać, że wystrój pierwsza klasa ;) Gdyby ktoś chciał taniej, to dalej jadąc za nie więcej jak 3 km jest Złoty Potok - akurat podczas naszego pobytu odbywało się tam Lato Filmowe! - więc chcąc uniknąć tłumów ruszamy w przeciwna stronę - w stronę noclegów - mamy już ze 20 km na liczniku. Znowu ścieżką rowerową dojeżdżamy do pustelni Ducha Świętego w Czatachowie.
Pustelnia w Czatachowie

drugiego dnia krótszą trasą
mama wybrała bieganie
To tutaj żyją pustelnicy, zakonnicy, którzy prowadzą bardzo nazwijmy to niepopularny styl życia w dzisiejszym świecie. To tutaj też odbywają się spotkania charyzmatycznej wspólnoty Miłość i Miłosierdzie Jezusa, na które zjeżdżają wierni z całej Polski i nie tylko, rządni duchowych przeżyć, chcący wzmacniać swoją wiarę. To tutaj pojawimy się i my... ale to za kilka dni, najpierw musimy cało dojechać na nocleg. Szukając skrótu, chwilkę błądzimy, ale ostatecznie wybieramy opcję asfaltową (tylko dla rowerów i pieszych) mimo kolejnych kilometrów na horyzoncie. Dojeżdżamy do Sanktuarium w Leśniowie - Żarkach, kolejnego miejsca świętego na mapie naszej podróży. Na przeciwko Sanktuarium idealne miejsce na posiłek Przystań Leśniów. Choć teraz tam nie jedliśmy z uśmiechem na twarzy wspominamy posiłek z poprzedniego naszego pobytu tutaj. Zadowolony przede wszystkim żołądek i portfel! - Stąd ten uśmiech!
Do Łutowca zostało jakieś 6 km po ruchliwej dość asfaltówce, pełnej podjazdów i zakrętów. Jest też ścieżka rowerowa do Mirowa, ale to dłużej a poza tym nie wiadomo czy nie po leśnej drodze, a po tylu kilometrach ciągnięcia coraz cięższej przyczepki to zbyt duże ryzyko ;) W końcu po 34 km
pełnych odjazdów i fajniejszych od nich zjazdów jesteśmy w Łutowcu... Czy to najlepsza wyprawa z dotychczasowych? Gdzie pojedziemy kolejnym razem? Podpowiem może tylko, że to na razie koniec "dalekich wojaży" - wracamy na naszą Lubelszczyznę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz