sobota, 1 kwietnia 2017

Jastków i Snopków - północne peryferia Lublina - 20 km z okazji 20 stopni Celsjusza!

Po gminie Jastków prowadzą dwa znakowane szlaki rowerowe - raz dowodzi to, że ktoś w gminie interesuje się turystyką i odwala kawał dobrej roboty, po drugie intryguje: co skrywają w sobie te okolice, Kto nie był (i kto był też) w tych okolicach zapraszamy do przeczytania relacji z naszej dzisiejszej podróży. 
widok na granicy Snopkowa i Jastkowa, były ładniejsze widoki,
ale podjazdy i zjazdy nie sprzyjały fotografowaniu

postój na pętli w Jastkowie
nie zapomnij skorzystać z toi - toi :)
Dziś jeździliśmy w czteroosobowym składzie i postanowiliśmy przetestować po zimowej przerwie Lubelski Rower Miejski - póki nadaje się do jazdy po wiosennej konserwacji. Wybieramy stację rowerów na obrzeżach miasta - dokładnie u zbiegu ulic Sławinkowskiej i Zbożowej (na końcowym MPK - co też nie jest przecież bez znaczenia). Jakby co niedaleko jest Biedronka, czy Lidl (z gotowymi daniami nazwijmy to obiadowymi: np. kasza bulgur z humusem, czy sałatka LUNCH BOX - mniam mniam), albo osiedlowy sklepik "na winklu" - tam też zaopatrzamy się w węglowodany na trasę. Ruszamy w kierunku Snopkowa, przez Natalin/Marynin. Początek elegancko z górki, choć tutaj trasa (sobota godziny obiadowe) o sporym natężeniu ruchu, a jakość pozostawia do życzenia. Na trzecim kilometrze z góry patrzymy na trasę S17, która nieco utrudnia na pewno podróże rowerowe w tej okolicy - nam podjazd pod górkę dał się we znaki głównie w drodze powrotnej. Dojeżdżamy do ronda w Snopkowie, gdzie skręcamy w lewo na Jastków zachwycając się już malowniczą Doliną Ciemięgi. Jedziemy raz pod górkę, raz z górki, choć mamy wrażenie, że jednak więcej pod górkę ;) Także jak ktoś chce poćwiczyć podjazdy to na pewno warto, podobnie krajobraz zachwyca i zachęca do ... pleneru malarskiego, a przynajmniej do zdjęcia.  I to wszystko raptem kilka kilometrów od granic wojewódzkiego miasta! Uroku urozmaiconej rzeźbie terenu dodają liczne stawy, a także wspomniana rzeka.  Kiedy dystans zbliża się do 10 km, a godzina z obiadowej staje się późnoobiadowa, o czym przypominają nam także nasze żołądki, oczom naszym ukazuje się niepozorny znak informacyjny "Pyszna Pizza" i strzałka w prawo (czyli pod górkę). Jako, że jadąc prosto jest zachęcający zjazd w dół - wybieramy tę opcję i prawidłowo gdyż dojeżdżamy do pętli autobusowej, przy starym (zabytkowym?) budynku Biblioteki Publicznej, a przede wszystkim do ... Toi Toia - taki widok nie jest częsty na naszych trasach, a bardzo nas cieszy :) Po chwilowej przerwie na odsapnięcie decydujemy się posłuchać głosu rozsądku i głosu żołądka i wracamy (tym razem pod górkę) około kilometra do tajemniczego miejsca oznaczonego "Pyszna Pizza". Lokal wizualnie jakby na kolana nie powala, chyba, że ciszą, spokojem i zupełnym, ale zupełnym odludziem. Po wcześniejszym telefonicznym upewnieniu się czy w ogóle można będzie spożyć włoskie specjały na miejscu i złożeniu zamówienia, bardzo mile się zaskakujemy, zarówno pomysłem właścicieli na pizzerię "z dala od zgiełku", a następnie ilością zamówień - kierowca jeździł "w tę i we wtę" non stop, a za chwilę pojawił się jeszcze drugi kierowca, drugim samochodem! Od razu przypomniał się dowcip o tym, że nie ma kiedy taczki załadować.
Na końcu miłe zaskoczenie odnośnie smacznej, świeżutkiej pizzy. Naprawdę polecamy - ceny jak za smaczną pizzę - ok. Jedyne czego brakuje (???) to jakiś napój czy coś... no i nie ma gdzie zagrać w "Grę o Tron" ;), ale to już załatwiliśmy na pętli w toi toi. Generalnie jednak baaardzo polecamy to miejsce, powiedzieć, że tam cisza i spokójto nic nie powiedzieć! Choć specjalizują się ewidentnie w pizzy na dowóz to przy ładnej pogodzie można zjeść świeżutką pizzę na świeżym powietrzu pod altaneczką, czy na huśtawce. Ale pora do domu, żeby od razu pierwszej dla mamy i wujka, a drugiej dla Zuzi podróży rowerowej zbytnionie wydłużać, tym bardziej, że te podjazdy... Staramy się wracać inną drogą, ale w związku z S17 i wszechobecnymi ekranami, brakiem przejazdów - musimy w końcu wjechać na drogę którą już jechaliśmy i zmagać się z podjazdami. Podróż zamykamy z 20 km na liczniku i uśmiechami (endorfiny!!!) na twarzach - co ważne także na twarzy Zuzi, która przez całą trasę nie marudziła ani przez chwilę, czasem tylko sprawdzała czy aby na pewno na końcu tej wycieczki gęsiego jedzie na końcu wujek :D Dystans nie był wymagający, ale jeśli nie przepadacie za podjazdami, to na naszym blogu znajdziecie na pewno bardziej płaskie propozycje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz